Wzajemne rodaków relacje poza
krajem to chyba temat stary jak sama emigracja. No i pewnie dotyczy
nie tylko nas, ale wydaje się jednak
jakbyśmy się mniej wspierali niż inne nacje. Może i coś jest na
rzeczy – albo po prostu bardziej odczuwamy to, co nas dotyczy.
I nie ma się co
dziwić. „I to Polak się tak wobec mnie
zachował” - to bardziej boli. Wszak swoi
powinni być bardziej lojalni, pomocni, czy nawet – braterscy. No i
pewnie niektórzy są. Jak wykazują zresztą badania, skłonnych
do pomocy rodakom jest 33 proc. Polaków.
Wyprzedzamy wiele
narodów, choćby Francuzów,
Czechów czy... Turków lub
Greków. Popatrzcie też
na fora internetowe. Owszem, sporo jest osób zasiedziałych, które
patrzą z góry na „greenhornów”, ale też wielu rodaków
służy innym
pomocą, a przynajmniej dobrą
radą. Są więc Polonusi lepsi, i
gorsi.
Sęk w tym, że ci gorsi potrafią dać
się we znaki... Niektórzy wręcz twierdzą, że na emigracji
najgorzej trafić na Polaka. Nie tylko, że nie pomoże, to poważnie
zaszkodzi. Szczególną mendą potrafi być taki, który w kraju był
niczym, a tu go zrobili np. „supervisorem”. Inna sprawa – jak
wskazują poznane przez nas historie - że jego podwładni też
potrafią skutecznie pod nim dołki kopać.
Zanim
dojedziesz
Problemy imigranta z
innymi Polakami zaczynają się często zanim jeszcze wyruszy w
świat. Nie brak „lewych” lub po prostu źle zorganizowanych
agencji oferujących pracę na „Zachodzie”. Pobierają one
opłaty, za które naprawdę nic nie oferują, bądź dostarczają
świadczeń, które osiągalne są darmo. Bywa też tak, że praca i
dach nad głową istnieją, ale opłaty za nie, którymi obarcza się
świeżo upieczonego imigranta, są tak wysokie i nieadekwatne do
swojej wartości, że człowiek de facto staje się niewolnikiem
robiącym za grosze.
Pośrednictwo, konsulting na rzecz rodaków,
to bywa też ciężki kawałek chleba dla tych, którzy tym się
zajmują, nawet legalnie. A wynika to z „polskiej zawiści”. - To
ile pan na mnie zarobi? - słyszy np. pośrednik ubezpieczeniowy od
rodaka, który uważa, że Polak powinien nie brać prowizji za pomoc
innemu Polakowi. „To ile wy bierzecie dla siebie z ceny tych
wczasów?” - To częste zapytanie, które słyszę od rodaków –
mówi Janusz, konsultant agenta turystycznego Travelpol. - Tymczasem
nie bierzemy nic ekstra, jesteśmy opłacani przez touroperatora,
cena jest taka sama jak w jego katalogu. Ale rodaka to już nie
interesuje.
„Wolę dać zarobić Anglikowi niż Polakowi” - i
z taką dewizą muszą się czasami spotykać przedstawiciele
polskiego biznesu. Podobną zasadą posługują się np. polonijne
portale internetowe. Nie mają nic przeciw dyskusjom o firmach i
usługach brytyjskich (pozytywnym, żeby się nie narażać na sąd),
ale za nic nie dadzą wspomnieć o polskim biznesie – bo to by była
kryptoreklama...
Z Polakami najgorzej w
pracy
To jednak przypadki dość
łagodne, wszak każdy może wybrać z kim chce współpracować i ma
prawo do sympatii i antypatii. Gorzej, kiedy wprost działa się na
szkodę rodaka. A i z takimi historiami się spotykamy, zwłaszcza w
miejscach zatrudnienia.
Alicja pracowała kiedyś dla dużej firmy
sprzątającej. Pracowała dobrze i już długo. Została
supervisorem. Swoich polskich podwładnych traktowała po
przyjacielsku i partnersku. I to był pierwszy błąd. Pomagała im w
różnych sprawach formalnych w pracy i poza pracą – to były dwa
błędy. A czwarty to ten, że uczyła ich języka. Jedną z
koleżanek tak wyuczyła, że ta mogła ją nawet w razie
konieczności zastępować – błąd piąty.
Naraziła się m.in.
wtedy, kiedy wytknęła paru osobom wychodzenie z pracy przed czasem,
co zarejestrowały kamery. Wystawiła się zaś na strzał, kiedy
sama zaczęła brać wolne ze względów zdrowotnych. Pewnego razu po
powrocie dowiedziała się, że jest zawieszona za... kradzież
środków czystości, nawiedzanie pracowników w domach poza pracą,
zajmowanie się sprawami spoza jej obowiązków (pomoc w aplikacjach
WRS) itd. Dowody? – brak, za oskarżeniem stała angielska
menadżerka i polska zastępczyni Alicji. Całe oskarżenie zostało
roztrzaskane w drobny mak przy pomocy angielskiego kolegi, prawnika.
Firma poczuła się dodatkowo upokorzona. Anna po powrocie z
zawieszenie otrzymała... kolejne oskarżenie – poparte zeznaniami
świadków, Polaków, „kolegów” z pracy... Poddała się bo
miała dość. Zmieniła firmę. Tymczasem niektórzy ze świadczących
przeciw niej też zostali wykopani... i zaczęli przychodzić do niej
po pomoc. Już nieskutecznie.
Katarzynie zatrudnienie
w UK załatwiła przyjaciółka z
dzieciństwa. Razem nawet zamieszkały,
było miło i wesoło. Do momentu, kiedy
okazało się, że Katarzyna zaczęła
zarabiać więcej. Cóż, była „z innej półki”,
znała świetnie język, była wykształcona
i zorganizowana. Koleżanka straciła
humor. Po pewnym czasie okazało się, że doniosła gdzieś, że
Katarzyna pracuje na czarno. Rzecz bez
sensu, ale koleżanki już nie mieszkają razem.
- Przyjechałem
z kolegą do Anglii – opowiada Piotr. -
Po przyjeździe poprosiłem żeby popilnował mojego
bagażu. Jak wróciłem nie było ani
bagażu ani kolegi. Co
gorsza w torbie miałem nie tylko ubrania.
- Nie będę
już nigdy współpracował z
Polakami – zwierza się pewien polonijny
przedsiębiorca. - Rozkręcałem
właśnie swój biznes. Ci,
których wziąłem do współpracy byli
mili, ale za wszelką cenę starali się
wyciągnąć ode mnie różne informacje. Po
pewnym czasie ich już ze mną nie było, za to... miałem
konkurencję.
Wielu zresztą
uważa, że praca z Polakami to duże ryzyko. Hipokryzja, fałsz,
nielojalność – to spotykane cechy. Każdy chce jak najwięcej dla
siebie wyciągnąć, nawet kosztem innych. Wrobią, doniosą - byle
mieć parę funtów więcej. Powszechna jest opinia wśród tych
bardziej doświadczonych, że nie należy absolutnie zwierzać
się Polakom – “wszystko co powiesz
może być wykorzystane przeciwko tobie”.
- Dziewczyny, jak już się spotkają, opowiadają
sobie jeszcze większe bajki niż w Polsce – uważa Danuta z
Londynu. - Pewnie rekompensują sobie w ten sposób brak dostępności
do wielu rozrywek i ograniczone przebywanie w towarzystwie, a to ze
względu na nieznajomość języka.
Powody
Skąd
się biorą takie zachowania? Pewien internauta z forum w PL
twierdzi: „90
procent Polaków, którzy wyjechali za granicę to zwykli
nieudacznicy, którzy nie umieli sobie poradzić w naszym kraju.
Ludzie bez szkoły, po podstawówkach lub zawodówkach…” Opinia
to chyba krzywdząca i najwyraźniej nieoparta na żadnych badaniach.
Coś jednak jest na rzeczy, bo przecież z danych statystycznych (i
zwykłego rozeznania) wynika, że Polonia nie jest
społecznością jednorodną. Obejmuje
kilka generacji emigrantów ze zróżnicowanym poziomem
wykształcenia, doświadczenia zawodowego i znajomości języka. Są
to ludzie z różnych środowisk, o różnych zasadach, którzy tu
często muszą żyć ze sobą. Ten, co to częściej chodzi do
kościoła, ale na każdego pensa rzuca się jak komornik na szafę,
mieszka z humanistą, który chodzi po muzeach, a jak oszczędza to
na wakacje w tropikach. Nie pasują do siebie.
Na obczyźnie często wzmacniają się różne zachowania i poglądy. Jeżeli ktoś czuje się niepewnie w nowym
kraju, ma problemy pracą i zarobkami, to bywa nieufny w stosunku do obcych i negatywnie
nastawiony do tych, którym powodzi się lepiej. Ma większą
skłonność do plotkowania i obgadywania innych.
A czemu nie walczymy o
siebie? A to już może być pozytywne. Bo nie grupujemy się gettach
i wyszliśmy już z czasów plemiennych. W większości chyba.