Blog emigracyjny

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą angielska szkoła. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą angielska szkoła. Pokaż wszystkie posty

środa, 22 sierpnia 2018

To nie jest czas parasoli


Dopiero po latach zauważyłem pewną ciekawostkę. Mieszkam w Anglii i nie noszę parasola. Czyżby tak zmienił się klimat? Fakt, ostatnio było wręcz afrykańsko – ale przecież znów zaczęło padać. A ja dalej swoje.

Ale czy tylko ja? No chyba nie. Owszem, parasole nie wyginęły całkiem, a się je jeszcze zauważyć gdzie nie gdzie. Ale to już zdecydowanie nie jest zjawisko masowe.

nie noszę parasola
W garniturze, z torebką - pasuje
Czemu? Można się zastanawiać. Na pewno moda. Parasol bardziej pasuje do garnituru, palta, jesionki, czy co tam jeszcze dawniej noszono. Do kurtki sportowej ani skórzanej już nie. Angole zresztą przemieszczają się i w zimie w samych t-shirtach. Koszulki z krótkim rękawem, to element ubioru całoroczny. Również na zimę w UK. Dla niektórych zaś, wcale licznych niestety – to dres. A do nich parasol niezbyt pasuje. "No bo jak ja bym wyglądał". No jeżeli już, to kurtka z kapturem.

Dalej – zmotoryzowanie społeczeństwa. Ludzie na dłuższe – a często i na krótsze dystanse – przemieszczają się głównie samochodami. A z tych, szybki przeskok do sklepu, do firmy, czy gdzie tam jeszcze. Parasola nie opłaca się rozkładać. Ci, którzy mają dalej, może i tę parasolkę zabiorą (pod warunkiem, że nie chodzą w samym t-shircie).

No i jeszcze ten element, który wciąż chodzi w koszulach i swetrach. Oni też są bardziej skłonni do tego typu chronienia się przed deszczem. Wiadomo, „konserwatyści”...

Gdzie jeszcze zauważyłem dużo parasoli? A na szlaku z parkingu do szkoły, tam gdzie zaprowadzam swoje dzieci. Nawet wiem dlaczego - bo wąsko po drodze. Ścieżka pomiędzy siatką zewnętrzną a boiskiem szkolnym (czyli drugą siatką) ma szerokość człowieka. W sam raz, żeby wp... się tam z parasolką i zasuwać gadając z koleżanką, nie zwracając uwagi kogo tą parasolką szturchamy. Ten typ tak ma.

A czy ja mam parasol? Oczywiście! Nie jeden. Stoją zresztą w przepisowym stojaku na parasole, niedaleko od wejścia. I czekają na swoją szansę.

A ja zaś myślę kupić sobie sztormiak.

środa, 25 listopada 2015

Uciążliwości szkolne na początek dnia

Jak wykazują badania, imigranci znacznie bardziej niż miejscowi narażeni są na problemy psychiczne. Powody są dość oczywiste - przede wszystkim rozłąka, tęsknota, problemy komunikacyjne. Są jeszcze problemy z adaptacją. I ja chyba plasuję się w tej grupie - miejscowe zwyczaje, a raczej niedogodności, nawet po latach doprowadzają mnie do pasji.

Niedogodności szeroko rozumiane. Tak, te pogodowe też; ale przede wszystkim te wynikające ze specyficznej organizacji życia, czy też z jej braku. A szczególnie takie, które by nie musiały istnieć, gdyby trochę pomyśleć.
Na nerwy działają mi tutaj już od początku mojego dnia rodzinno-roboczego. Tak się składa, że udaję się najpierw z dziećmi do szkoły i przedszkola. To proces mozolny, obciążony wieloma niezrozumiałymi gdzie indziej upierdliwościami.

Już sam moment wyjścia jest "ciekawy". A to najpierw dlatego, że mój przedpokój - jak i pewnie u wielu z Was - ma kształt wąskiej kiszki, tunelu, czy jak to nazwać. O szerokości metra może. Więc musimy się tłoczyć, dzieci depczą sobie i mnie po butach.
Następnie - nie mogę niczego trzymać w rękach ani dziecka trzymać na rękach. A to dlatego, że Brytyjczycy lubują się w nietypowych systemach otwierania drzwi. Nie, nie da się po prostu nacisnąć klamki. W moim przypadku trzeba przekręcić górny zamek, w tym samym czasie drugą ręką, przekręcając "door-knob"i pociągając całość do siebie.
Wychodząc, uważać, aby na pewno mieć klucz w rękach. Bez niego wrócić już się nie da, drzwi bowiem zatrzaskują się i z zewnątrz otwieralne są tylko z klucza. Taki system, a nie błąd. Kiedyś zdarzyło mi się zostawić klucz w mieszkaniu...

Poranna droga w UK

Jazda o tej porze, to osobny temat. Jak wiadomo życie w UK rozkwita o godzinie 9. Na raz otwierają się wszystkie szkoły, biura, itd. W ten sposób organizuje się korki drogowe. One bowiem nie powstają - one są tworzone poprzez taką organizację czasu. Jakby czegoś nie można było przesunąć pół godziny wcześniej, czy później...
Dojazd w okolice szkoły (nie mówię o budynku - to niemożliwe) to kolejne, ekwilibrystyczne zadanie. Szkoła - nie tylko ta - mieści się na końcu ślepej uliczki, z rondkiem na końcu. Uliczka jest siłą rzeczy dwukierunkowa, ale wobec tego, że rezydenci parkują po obu jej stronach (normalny tutaj obrazek), ma w praktyce szerokość jednego pojazdu. Nie da rady więc, aby ludzie na raz tu wjeżdżali i wyjeżdżali.

Parkingów nie ma. Tak zbudowano szkoły i już. Trzeba stawać na żywioł i na chama, gdzie się da, miejscowym pod oknami, na zakazie. Władze szkoły zupełnie poważnie proponują parkowanie kilometr dalej, pod Tesco.
Dojście do budynku też jest ciekawe. Najpierw decyzja - idziemy przez łąkę (tereny dla zajęć WF), czy dookoła, po chodniku? Pierwsza opcja jest szybsza, ale błoto po kostki pewne. Druga wolniejsza, ale wtedy, kiedy na krzywym chodniku nie zgromadzi się wystarczająco wody - może być bardziej sucho. Jeszcze tylko przepychanie się przez smarkający tłum, stojący przed osobnymi budynkami dla każdej klasy po drodze (bo przecież tutaj szkolnego korytarza nie ma, nie da się czekać gdzieś pod dachem) i jesteśmy.
A później ja już sam mogę wrócić naokoło, ale szybkim krokiem, aby ubiec parkingowego, który może po g. 9 ukarać rodziców, którzy parkują gdzie się da (za darmo nigdzie się nie da, płatnie też nie - tu tylko dla rezydentów). I włączam się w korek powrotny.
Operacja długa, upierdliwa, nieporównywalna z tym, co pamiętam z czasów mojej podstawówki.

PS. Już słyszę tych, którzy powtarzają w takich wypadkach "Jak ci się tak nie podoba, to po co tu siedzisz" itp. Odpowiedź jest zawsze ta sama. Dla pieniędzy. Jak Kwinto, kiedy go zapytano, dlaczego zrobił tyle banków - "Bo tam były pieniądze".


Poprzedni post - Polak i na mnie zarabia


piątek, 20 grudnia 2013

Zmierzą, zważą... święto!

- czyli wielkie przedsięwzięcie brytyjskiego szkolnictwa


Ostatnio moje dziecko przyniosło ze szkoły list. Nawet nie wysłali e-maila, jak zwykle, tylko właśnie list. Musi akcja niezwykle doniosła, poważna... Życie i praca w Wielkiej Brytanii wciąż stawia przed nami nowe, ciekawe wyzwania.

A o co im się rozchodzi? Otóż powiadamiają, że wielkimi krokami zbliża się przedsięwzięcie zmierzenia i zważenia dzieci w szkole. Council będzie zaaangażowany, NHS etc.

Osłupiałem. O co im chodzi? Przecież kiedy ja chodziłem do szkoły w PRL jeszcze, to po prostu szkolna higienistka mierzyła nas i ważyła na poczatku każdego roku szkolnego. Zajmowało jej to może pół godziny. Nie robiła sobie specjalnej reklamy, nie chwaliła się - bo i czym - a bez komputerów dane były tam gdzie trzeba.

O co więc to halo? No więc przede wszystkim oni szkolnej higienistki nie mają (nie mają też szatni, sali gimnastycznej). Trzeba też powiadomić rodziców o czymś takim, może chcielby zaprotestować, przecież poprawność polityczna.

Powiadamiają też, że akcję przeprowadzą "wyszkoleni fachowcy". No cóż za szczęście niepojęte, państwo udostępni nam usługi tak cennych ludzi - o tym też powinniśmy pamiętać.

Niedawno był też w szkole jakiś dentysta. Mówił, że trzeba myć zęby. I znów akcja, listy, zgody itd. Ba, telewizja to nagrywała. Cóz za wspaniały pomysł! Jaki ten NHS szczodrobliwy!

Proszę Państwa, to już było. W Polsce i w paru biedniejszych krajach.


Poprzedni post - pasożyt ze Starego Kraju