Brytyjski rynek nieruchomości
Ceny nieruchomości w Wielkiej Brytanii rosną – kryzys nie kryzys, pandemia nie pandemia. Rosną, bo na tym bazuje system. Mocniej niż gdzie indziej. Ale czy nie wszystko kiedyś się kończy?
Ale... u mnie na ulicy stoi dom, który właściciele wystawili za 480 tysięcy funtów. 2-bedroomowy, czyli w tym przypadku cztery pokoje (bo jeszcze dwa reception roomy na dole, niewielkie). Kuchnia malutka, piwnica ze żwirkiem na glebie zamiast podłogi.
Rzecz w tym, że wystawili go już dawno temu. A ulica dość poważana. Mieszka tu nawet gwiazda „Coronation Street”. Nie było jednak chętnych, więc obniżyli cenę o 20 tysięcy. Ale dalej stoi. Już drugi rok.
A więc gdzieś jest granica. I w tym nadzieja tych, którzy potrzebują domów, aby mieszkać. Co za fanaberia, nie? Mieć dom do mieszkania.
No bo obecnie, zwłaszcza w tym kraju, dom to taki rodzaj złota, czy innej inwestycji. Jacyś ludzie mieszkają w nim przy okazji. Ale tak naprawdę chodzi o to, aby w nieskończoność nam rosło. Tzn. „nam wszystkim”: kupujemy, dorzucamy parę groszy od siebie, sprzedajemy; następny robi to samo – i tak w kółko.Ten sam towar, za coraz więcej. Bo to przecież towar. A nie jest to nawet wino, ani whisky w dębowych beczkach, które coraz lepsze. Raczej coraz gorsze.
A jednak mamy perpetum mobile. Przelewanie z pustego w próżne. Bo inaczej wszystko p...e. Cały brytyjski rynek nieruchomości. A za nim - cały system.
I państwo też robi wszystko, aby dawna podstawowa funkcja domu, czyli mieszkanie w nim – cel, dla którego go budowano – pozostała na dalszym planie. Bo w nieruchomości inwestują wszyscy: osoby prywatne, banki, sprzedawcy obietnic (firmy ubezpieczeniowe), itd. Zresztą w co by mieli innego inwestować? W kaczki? Produkcji za dużo nie ma, chyba żeby ładować forsę w coś zagranicą. Usługi – to właśnie mówienie w co inwestować (że np. w nieruchomości).
Dla opisujących ten stan ekonomistów to prawidłowe. Jednak jestem ciekaw, jaki widzą dalszy rozwój sytuacji. Która jednak się pogarsza. Grupy społeczne, które dawniej było stać na zakup domu, obecnie tracą taką możliwość. Cena bowiem nie rośnie o inflację, ale np. na przestrzeni półwiecza urosła kilkakrotnie. Mój znajomy kupił chatę ok. 1970 roku za czterokrotność wypłaty rocznej. Takiej normalnej. Teraz to mrzonka. Trzeba np. 15 rocznych wypłat, aby kupić w miarę lokum (nie mówię o ruderze 2 plus 2 w przerażającej dzielnicy).
A przecież sytuacja wciąż się rozwija i będzie jeszcze drożej. Wciąż drożej. Co wtedy, kiedy tego wszystkiego nie będzie miał kto kupić? Jak zachowa się wtedy brytyjski rynek nieruchomości?
Kupuję pop corn, siadam i czekam na rozwój sytuacji. Musi być ciekawie.
PS. Dom, który oryginalnie był za 480 wreszcie poszedł. Za 408. Czyli jest granica.
Poprzedni post - Raport z zadżumionej wyspy cz. X czyli zabawa w kotka i myszkę
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz