I znów wstyd się pokazać w pracy po meczu Polaków. Tak angielscy koledzy, jak i my, spodziewamy się „za każdym razem, że tym razem” będzie lepiej, jak chodzi o grę i wynik „mighty Poland”. Nie jest. Co jest grane? Trochę już wiem na ten temat.
Nie żeby grali w lepszych klubach niż tacy Niemcy, Włosi, Francuzi czy Hiszpanie. Ale przecież na pewno skład wygląda pod tym względem lepiej od europejskich średniaków, nie mówiąc o tzw. słabeuszach. Tamci jak mają jednego, który gdzieś tam pokazuje się w jakiejś ekipie z Włoch, to wszystko. Ale my mamy z nimi potężne problemy na boisku.
Nie gramy do przodu (z reguły), nie wychodzimy do piłki, jesteśmy wolniejsi, jeżeli agresywniejsi to często prymitywnie (sędzia już nie reaguje na Krychowiaka wymuszającego faule). Wydaje się często jakby rywali było więcej.
I nie ma znaczenia jakiego mamy trenera. Jest tak prawie zawsze. Zawodnicy, którzy grają na Zachodzie Europy, kiedy spotykają się na kadrze, wyglądają jakby cofnęli się do ligi polskiej. Mentalnie i fizycznie.
Oni bowiem moim zdaniem wciąż różnią się diamietralnie od swoich kolegów z Zachodu. Trafiają tam często „na farcie”. Seria dobrych występów w lidze polskiej nie powinna przecież mieć dla osób kwalifikujących graczy specjalnego znaczenia. Liga polska jest inna. Upośledzona ruchowo, technicznie i mentalnie (wolicjonalnie).
Ale to nie jest tylko jej wina.
Idę właśnie do pracy. W angielskiej szkole. Mam pod opieką chłopców od 7 do 11 lat. Podczas przerwy będą grali w futbol. Na pewno. Za każdym razem. Małą, gumową piłką, aby nie powybijać okien itd. (normalną dostaną na wuefie, pod opieką nauczyciela - a właściwie dwóch nauczycieli).
I znów zobaczę, co oni potrafią. Nie, młodych Messich nie za bardzo. Ale praktycznie wszyscy ze starszych roczników będą umieli, przyjąć, podać i bardzo prawidłowo kopnąć na bramkę. Najczęściej z obu nóg. Do tego pokrywać przestrzenie na boisku.
Idąc do klubu uczą się dalej, ale podstawy mają już. Bardzo dobrze opanowane.
Pamiętam naszą grę w podstawówce. Wtedy tego nie rozumiałem, ale o ile sobie przypominam, to większość nie umiała poprawnie złożyć się do strzału. Przyjęcia bywały rozpaczliwe, jak popadnie. Za piłką biegaliśmy w tym wieku bezładnie, chmarą. Niektórzy się oczywiście wybijali, bo „mieli dryg” albo nadrabiali ambicją.
A wuefista? Rzucał nam piłkę. Nie pamiętam żadnych konkretnych zajęć, żadnego tłumaczenia: na czym polega przyjęcie, jak powinno być ułożone ciało w trakcie kopnięcia i dlaczego, jak rozstawić się na boisku. Nic.
Mieliśmy za to zjęcia z musztry. Dobry byłem.
Ci ciekawe, moja brytyjska szkoła nie ma boiska z prawdziwego zdarzenia, ale duży, trawiasty plac (rozstawiają na nim co potrzeba). Nie ma sali gimnastycznej, tylko aulę/stołówkę.
No ale ma know-how; nauczycieli, którzy nie siedzą „w kantorku” i prosty program nauki podstaw futbolu (i paru innych sportów). I nauczycieli, którzy uczą praktycznie i tłumaczą.
Aha, termin „Mighty Poland” („potężna Polska”) to nie mój wymysł. Usłyszałem to tutaj - i to bez sarkazmu. Tak im się wydaje. Znają historię, znają obecnych zawodników. I pewnie sami zachodzą w głowę, co jest z tą Polską...
PS. Abstrahując od piłki, to nie żebym uważał, że ta brytyjska szkoła taka cudowna. W wielu elementach ustępuje naszej; a uczniów z niektórych szkół, klas, dzielnic dobrze byłoby w całości przenieść do instytucji poprawczych.
Poprzednio było o tym jak kupuje się w brytyjskich aptekach
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz