Jest pogoda, jest ładnie. Wokół biegają ludzie, inni wyszli na spacer, bądź robią „najpotrzebniejsze zakupy”. Sąsiedzi odpalili grilla. A tymczasem dwa dni temu padło 938 osób.
„Obudziłem się później niż zwykle, w radio była muzyka”. Obudziłem się tak późno, że nie zdążyłem zrobić tego co zaplanowałem, znów mam zaległości i nie zdążyłem się ponudzić mimo „lockdownu”. W pewien sposób wróciłem do życiowej normy, tzn. znów brak mi czasu.
Najwyraźniej zaczynamy się przyzwyczajać do pandemicznej codzienności. Mamy nową rutynę dnia. Tzn. niektórzy z nas, bo inni wciąż mają rutynę prawie tę samą. Czyli - wstają rano, jadą do pracy, z pracy, obiad, film itd. Tylko browar już nie w pubie, a w domu. Tym bardziej, że po chwilowych problemach z zaopatrzeniem, piwo znów w sklepach jest w mocnym asortymencie. Najpierw zarzucili front masą palet z kartonami i zatkali spragnionych, a w tym czasie odbudowali to, co powinno być z tyłu na półkach. Taka cwana taktyka...
Ale wróćmy do rutyny. Bywa, że czasami gubi. To, że wstajemy, jemy śniadanie, kawa, ćwiczymy, trochę pracki, robimy obiad, sjesta, jakieś filmy – to OK.
Ale następuje przyzwyczajenie, rozluźnienie, uspokojenie i w konsekwencji przekonanie, że tak już będzie i nic nie może się stać. Bo do tej pory się nie stało.
Moja żona już drugi raz dzisiaj w sklepie. Zapasy mamy, ale przecież po mleko trzeba jechać, po chleb (mimo że pieczemy), po fajki. Te z „importu prywatnego” się skończyły, a szmugiel obecnie nie działa.
A właśnie, przy okazji. Co do pytania jak będzie po epidemii i lockdownie, to wydaje mi się, że przemyt powróci z impetem. Trzeba wszak nadrobić straty, a naród chce kurzyć... a tu jeszcze pewnie podniosą akcyzę, w ramach poszukiwania grosza gdzie się da, aby odrobić straty budżetu.
Ale mialo być o rutynie. W połączeniu z głupotą miejscowych i cwaniakowaniem niektórych „polańskich” („Eeee, mi to tam nic będzie...”) to może być mieszanka wybuchowa. Przyzwyczajamy się, łazimy coraz śmielej, inni w ogóle nie przestali łazić, rękawiczek ani masek nie noszą (no bo jak wyżej – im nic nie będzie). Trupów nie widać, nie leżą przecież na ulicach. Jeden Polak na FB zresztą „ujawnia” jak media manipulują. Rzecz krąży – i manipuluje biednymi umysłami, które gdzie indziej prawią o rzetelności dziennikarskiej, ale w tym przypadku nie widzą nierzetelności nawiedzonego odkrywcy/reportera śledczego/amatora.
No chyba, żeby przejechać się na cmentarz. A tam, zamiast np. jednego świeżo wykopanego grobu (jeżdżę tamtędy co tydzień i tak właśnie widywałem) – bo przecież zawsze trzeba kogoś pochować – długi rząd, jak dla ofiar masowej egzekucji. Myślałem początkowo, że to pod rury czy pod kable kopią, ale to akurat tam, gdzie właśnie zakończono rząd poprzednich grobów i gdzie wypadałoby logicznie umieścić następne.
Kwestia czasu aż pomór dopadnie kolejnych. Nadzieja w tym, że dopadnie idiotów, a nie tych, którym oni tego wirusa dostarczą.
A czy bawić się w trakcie epidemii i kiedy niedaleko odchodzą ludzie? Trzeba. Inaczej można by zwariować. W czasie wojny też potrafili się śmiać.
PS. Polecam Strongbow Cider Rosé. Moje odkrycie z czasów epidemii.
Czytaj poprzedni post w tym temacie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz