Blog emigracyjny

wtorek, 28 kwietnia 2020

Raport z zadżumionej wyspy cz. VI, czyli trudy izolacji



Izolacja, lockdown, czy po prostu pozostawanie w domach, to sytuacja, z którą wielu nie może sobie poradzić. W Wielkiej Brytanii pewnie nie jest tak dotkliwa jak w innych krajach, ale problemów nie brak. A jak ktoś ich nie ma – to inni mu je stworzą. 

W Zjednoczonym Królestwie nie jest to izolacja w pełnym tego słowa znaczeniu. Praktycznie nigdzie nie jest, ale tutaj i zasady nie tak dotkliwe i często dość luźno przestrzegane. Policji na ulicach nie widać, to nie Hiszpania ani Polska. Zresztą od lat nie ma jej tutaj wystarczająco, to skąd miałaby się teraz znaleźć.

Ludzie nie chodzą po najpotrzebniejsze zakupy, tylko po prostu po zakupy. Chociaż wcześniej napchali już lodówki i spiżarnie.

Kiedy wczoraj pobiegłem w okolice Sainsbury's, zobaczyłem samochody wjeżdżające na parking jeden za drugim, jak przed świętami. Kolejka pod sklepem ciągnęła się wzdłuż budynku i zakręcała za węgłem. W normalnych warunkach, rano, w dzień powszedni (nie piątek!) byłoby w środku parę osób.


Biegaczy na ulicach jest tylu, że trzeba przed nimi uciekać, aby uniknąć spotkania. Ruch samochodowy mniejszy, ale cisza tak naprawdę panuje w nocy.
Do pracy wciąż chodzi wielu ludzi, bo okazuje się, że z połowa zawodów jest tak naprawdę „kluczowa”. Choćby żywność sprzedawać trzeba, ktoś musi ją wyprodukować, dostarczyć, sprzątać sklepy itd. Inne branże handlowe też działają, tylko polegają na sprzedaży wysyłkowej. A więc znów produkcja, dystrybucja...

Mimo tego względnego luzu, życie w domu bywa trudne. Zdalna nauka daje zajęcie, ale raczej dość uciążliwe dla całych rodzin. Owszem sytuacja jest trudniejsza w Polsce, w Wielkiej Brytanii uczniowie nie są do przesady przeładowani pracą. Ale i tak zorganizować ten proces nie jest łatwo. Tak naprawdę każde dziecko powinno mieć komputer. Tak, można na jednym pracować po kolei. Tylko że wtedy jedno dziecko uczy się w czasie największej aktywności organizmu, drugie oderwane od zabawy, a kolejne kiedy już jest znużone. Co z tymi, którzy mają i czwórkę? A są tacy.

Do tego dzieci w domu potrzebują pomocy rodzica. A ten może mieć przecież swoją pracę zdalną. Również taką, w której obsługuje klientów. Przez internet, telefon, ale przeszkadzać mu nie można. Zaś kiedy nie obsługuje klientów i sam organizuje swój czas, to wygląda jak osoba, która zawsze może zająć się innymi, a „te swoje sprawy załatwić później”. Czyli kiedy dokładnie? No później.

Ci, którzy nie muszą być tak zajęci, mają problem przeciwstawny. To nuda. Cierpią na niego szczególnie ci, dla którch praca to miejsce do którego się idzie, a nie czynność którą się wykonuje; ci, którzy nie czytają książek, osoby bez hobby i te, które nigdy nie wykonywały niczego twórczego z własnej inicjatywy, ci, którym brak inwencji i wyobraźni. Powiedz im np., że w internecie tyle kursów, można nabyć nowe umiejętności, nawet kwalifikacje... a gdzie tam!

Do tego dochodzi przebywanie na ograniczonej przestrzeni wciąż z tymi samymi osobami. Sam ten fakt po pewnym czasie może stać się denerwujący, a dochodzą do tego czasami uciążliwe czynności wykonywane przez innych.
Wkurzenie niezorganizowani, ale z drugiej strony wywołują i ci, którzy są dobrze zorganizowani, mają co robić, nie nudzą się, są zajęci, a nawet dobrze się bawią. Tych, którzy pracują, zdenerwują ci, dla których podstawowym sposobem na zajęcie się czymś w domu jest np. robienie porządków. Kręcenie się z odkurzaczem („podnieś nogi”, „przesuń się, „ja tylko na chwilę”), zaś alternatywnym – wciąż włączony telewizor. Albo na odwrót.
A osoby, którzy wolny czas spędzają „waląc browar” (czy też coś mocniejszego), gapiąc się komórkę i głośno słuchając muzyki? Ciągle? Makabra.

I pewnie dlatego jednym z efektów izolacji jest znaczny wzrost przemocy domowej. Znamy statystyki z Londynu. W ciągu ostatnich sześciu tygodni aresztowano ponad 4 tys. osób w związku z podobnymi zarzutami. Od 9 marca liczba zatrzymań na skutek stosowania przemocy domowej w stolicy Zjednoczonego Króleswta wzrosła o 24 proc. w porównaniu do analogicznego okresu roku poprzedniego.

Ale spoko, tęgie głowy pracują nad tym, jak rozładować złą energię i przekierować ją w pożytecznym celu. Na ciekawy pomysł wpadli ostatnio w brytyjskim ministerstwie środowiska. Mógłby on ulżyć „osadzonym” w domach, ale przede wszystkim pomóc brytyjskim farmerom w ich zbiorach. Brak im ludzi, a niedawny transport Rumunów to kropla w morzu potrzeb. Plan jest taki, aby ci, którzy przebywają na furlough ruszyli rolnikom do pomocy. Nikt wszakże nie zastanawia się, po co ci ludzie zostali skierowani do domów? Czy nie przypadkiem po to, aby w nich siedzieli i ograniczyli swoje kontakty z innymi – w tym przede wszystkim w miejscu pracy – do minimum? Czyli w biurze miałoby być źle, ale na farmie dobrze?

A wyobrażacie sobie urzędniczki z długimi paznokciami zbierające buraki? Cóż za świetny pomysł na reedukację „elit”! Skądś go jednak znamy.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz