Blog emigracyjny

czwartek, 13 lutego 2020

Robota wre, aż kurzy się



Brytyjczycy są leniwi? Nic podobnego. Z mojego oglądu wynika, że to naród niesłychanie pracowity. Pracują nawet "z naddatkiem".

Tzn. konkretnie pracują dłużej niż potrzeba, aby osiągnąć dany efekt. Do tego wykonują szereg robót, które nie są konieczne (chyba, że dla samych wykonawców tych prac, a nie dla inwestorów). To chyba podobnie jak z chodzeniem – czy raczej jazdą - na zakupy. Jest wyprzedaż, jest Black Monday, czy też po prostu jest weekend, to tłumnie okupują sklepy, aby coś kupić. Coś, bez czego do tej pory dobrze żyli, no ale jak jest okazja...

wąskie brytyjskie ulice
Ze względów zawodowych odwiedzam obecnie systematycznie pewne mini-osiedle. Ot, dwa niskie bloki, po cztery klatki każdy. I tutaj ciągle ktoś coś robi – naprawia, remontuje. Nie ma tygodnia, aby w którejś z klatek nie toczyły się jakieś roboty. Na parkingu permanentnie można zobaczyć vany jakichś „engineers” czy „tradesmen”. Na karpecie w klatkach co chwilę ślady farby, kurz lub wręcz gruz.
Bloki nie są takie stare, wątpię, aby już wszystko się sypało. Na pewno młodsze niż stojące w okolicy wiktoriańskie rudery.

Co więcej owe prace trwają z reguły bardzo długo. Tygodniami ktoś robi kuchnię czy łazienkę. Są inwestycje, które ciągną się miesiącami. Tyle, ile normalnie trwałoby postawienie nowego domu.

Na owym osiedlu mieszkają w znacznej części starsze osoby. Podejrzewam, że różnego typu pijawki znalazły sobie tutaj znakomite żerowisko. Ciągną z tych naiwnych ludzi mnóstwo kasy.
Ale przecież i na ulicy, na której mieszkam (kilkadziesiąt numerów), też ciągle trwają jakieś prace. Nie moja sprawa, co kto robi w domu, ale na wąskiej ulicy ciągle stoją jakieś skipy. Zabierają innym miejsca parkingowe i utrudniają przejazd.
Tu, jak przypuszczam, znaczenie ma inwestowanie w nieruchomości, ciągłe przeprowadzki i wynajem. Za każdym razem, kiedy ktoś kupuje lub wynajmuje (a dzieje się to bardzo często, jak widać po ilości banerów „For Sale” i „To Let”) trzeba chatę wyremontować. Do tego moda na „loft conversion” i „basement conversion”. To jest w ogóle zaraźliwe. Zobaczą u sąsiada i też tak muszą.

Wspominam swoje osiedle w Polsce. Owszem, zaraz po zasiedleniu nowych bloków działo się sporo. To naturalne, ludzie wchodzili do gołych mieszkań.
Ale to tyle. Późniejsze remonty były sporadyczne, a jeżeli się działy, to zupełnie wewnątrz. Skipów żadnych nie pamiętam, ani kręcących się wszędzie roboli. A ludzi mieszkało tam mnóstwo. Urządzili się i cześć. Jeżeli zaś robili coś nowego, to raz dwa i bez zbędnego zamieszania. Mój remont łazienki trwał kilka dni i został przeprowadzony bez śladów na zewnątrz mieszkania.

roboty drogowe
Pół biedy, kiedy inwestycje rozwleka się w tak drobnej i lokalnej skali. Niedawno jednak w mojej miejscowości remontowano kawałek głównej ulicy, na odcinku kilkuset metrów. Tzn. poszerzano chodnik i urozmaicano nawierzchnię kostką brukową oraz garbami spowalniającymi ruch. Rzecz trwała pół roku... po czym okazało się, że coś jest źle i znów zamknięto ulicę, aby dokonać poprawek. Urzędnicy w councilu zdaję się też są trochę niedołężni i można ich wycyckać.

W innym miejscu parę lat temu budowano przedłużenie Metrolinku (tramwaju) do lotniska w Manchesterze. Dystans 18 kilometrów. Rzecz miała trwać 6 lat. No ale jak mogło być inaczej, kiedy zamknęli ulice, ogrodzili teren – i żywego ducha długimi okresami nie było tam widać. Później roboty prowadziła chyba jedna brygada, która zmieniała miejsca. Nawet rozumiem - gdyby rzucić tam setki robotników, to zrobiliby raz dwa i co dalej? A tu przecież chodzi o to, żeby zrobić, tylko żeby robić.
O sprawie zrobiło się głośno i trochę przyśpieszyli. W lokalnym radiu ktoś przyrównał inwestycję do tej w Gdańsku, gdzie na analogicznym dystansie ciągnięto nowe tory również do lotniska. Tutaj roboty trwały zaledwie 23 miesiące.

Teraz na arenie ogólnokrajowej znów jest głośno o projekcie kolei dużych prędkości HS2. Budowa ma trwać dziesiątki lat. I znów pojawiają się porównania do analogicznych projektów w innych krajach, czy choćby do tempa budowy kolei w czasach wiktoriańskich – w dużej części wykonywanej ręcznie. Wtedy to, przy pomocy kilofa, taczek i łopaty również działano kilkakrotnie szybciej.
Ale od tego czasu sztukę obsiadania inwestycji przez różne pasożyty i ciągnięcia forsy od naiwnych najwyraźniej znacznie usprawniono.
   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz