Blog emigracyjny

piątek, 3 maja 2019

To już inni ludzie



Niby pielęgnujemy polską tradycję, uwielbiamy polskie jedzenie – ale jednak jesteśmy już inni. Życie poza Polską zostawiło swój ślad po nastu latach. Powrót z emigracji mógłby okazać się bolesny, sporo nam obecnie nie pasuje w Starym Kraju. Widać to w kulinariach, ale nie tylko.

Jeżdżę do Polski kiedy mogę – tzn. raz, dwa razy do roku – oglądam polską telewizję, obchodzę polskie święta. Na stole musi być to samo co w domu rodzinnym. Chociaż... już tu zdarzają się pewne „extras”. Np. pierożki z siekanym karpiem, trawą cytrynową, imbirem itd. Względnie makaron z krewetkami. Ale to jeszcze da się usprawiedliwić tym, że przepis widziałem u Okrasy, zaś krewetki to mój syn zje, a nie zje ryby.

przez telefon łatwiej
Na odmienność trafiam już korespondencyjnie lub telefonicznie. Próbuję za coś zapłacić w Polsce. Online – owszem można. Tyle, że... prawie zawsze po drodze stoi jakiś pośrednik. Jakieś PayU czy coś tam. Ktoś, kto czerpie choćby parę groszy dla siebie.

Dlaczego nie da się bezpośrednio? Nie potrafią wytłumaczyć. W trakcie tej samej rozmowy proponuję – „no to ja pani podam numer karty i weźcie sobie płatność”. Nie można tak. Dlaczego? „No jak to, jak pan sobie to wyobraża, ja miałabym brać pana dane, przecież to trzeba wypełnić...” itd. itp.

W ogóle trudno i inne sprawy załatawić przez telefon, trudno liczyć na taką "wygodę". Trzeba przyjść, osobiście, swoje odstać... Tymczasem ja jestem już przyzwyczajony inaczej. W UK nie wiem jak wygląda urząd skarbowy, gdzie on jest. Po co? Przecież mamy telefon, komputer.

Zaś sama dyskusja z tymi ludźmi i kontakt np. z tymi w sklepie, na żywo, to osobna historia. Są sztywni, spięci, jakby wkurzeni. Zero uśmiechu (a przynajmniej rzadko), najwyraźniej bardzo bliscy powiedzenia „A co se pan myśli?!” Zresztą kiedyś, kiedy chciałem coś kupić rano w Polsce i facet nie miał wydać i kiedy powiedziałem, że np. w Anglii taka sytuacja nie istnieje, człowiek odburknął „To niech se pan wraca do Angli!”. Nic tylko w zęby – nie za brak reszty, a za chamstwo.

Inna sprawa, że wstręt do kolejek odziedziczony po czasach PRL przywiozłem ze sobą tutaj. Tzn. nie staję również w brytyjskich kolejkach (na ile to możliwe), mimo że dla nich to normalne... Dla mnie stanie w kolejce do autobusu miejskiego nie jest normalne (aby kupić w nim bilety!)...


tradycyjne polskie jedzenie
Śmiesznie bywa w restauracji w Polsce. Odwiedzamy jeden z bardziej znanych polskich kurortów na polskim wybrzeżu, knajpa notowana (pozytywnie) w Tripadvisorze. Syn lubi wołowinę, wieprzowinę niezbyt. „Czy macie jakąś duszoną wołowinę?” Nie ma. No to coś innego, co lubi. Spaghetti? Nie ma. Może curry? Nie ma. Jakiś ryż? Nie ma. Owszem, jest dużo innych rzeczy. Choć najczęściej opartych na świninie i z ziemniakami – albo w całości albo tłuczonymi albo w postaci frytek. Placki ziemniaczane też są. Zresztą świetne.
Ja też bym zjadł curry, raz na tydzień, dla odmiany pomiędzy polskim jadłem i rybami. Pewnie gdybym pojechał do miasta wojewódzkiego, to by było – w knajpie hinduskiej oczywiście.
A tu w kurorcie (choć dużym i znanym) z sezonowym biznesem, nie ma ani hinduskiej, ani chińskiej, ani tajskiej, włoskich jak na lekarstwo. Tymczasem my jesteśmy przyzwyczajeni, że to wszystko jest pod ręką.

Nie, nie narzekam na Polskę. Podoba mi się tam i raczej smakuje... od czasu do czasu. Życie na emigracji też może doskwierać.
Powstał jednak nowy człowiek. Polak, ale brytyjski. Względnie... czerpiący z obu kultur to, co dla niego najlepsze.


Poprzedni post

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz