Polskie dzieci urodzone w UK, które dostały paszporty brytyjskie w trybie uproszczonym, coraz częściej je tracą. Powodem ma być rzekomy błąd brytyjskich urzędników popełniony w momencie rozpatrywania aplikacji pięć lat temu. Za ów błąd każą płacić małym - do niedawna - polskim Brytyjczykom. Błąd można naprawić, ale jest to trudne, czasami niewykonalne. Wygląda to na celowe działanie - bo jak zauważa wielu komentatorów - któż mógłby być tak głupi?
A naprawiać mają ten błąd znów petenci, czyli rodzice polskich dzieci. Tacy, którzy przed urodzeniem dziecka mieszkali i pracowali w Zjednoczonym Królestwie przynajmniej pięć lat i mieli to udokumentowane. Bo to im pozwalano aplikować bezpośrednio o paszport dla ich pociech, bez uprzedniego występowania o obywatelstwo i związanej z tym dłuższej procedury.
A jaki to błąd? Otóż ci, którzy emigrowali do UK w pierwszych kilku latach po przystąpieniu do Unii Europejskiej nowych krajów w 2004 roku, byli zobowiązani do zarejestrowania się w tzw. Workers Registration Scheme (WRS) i do przepracowania pełnych 12 miesięcy.
Z kolei urzędnicy rozpatrujący wnioski o paszporty brytyjskie dla ich dzieci, powinni również żądać certyfikatu owego WRS. Tak nie robili. Rzekomo.
Dlaczego rzekomo? Bo np. autor tego postu dostarczył WRS do urzędu paszportowego. A teraz domagają się od niego owego dokumentu jeszcze raz. Więc - albo to kłamstwo albo ktoś owego dokumentu nie odnotował.
Albo jeszcze co innego. To WRS rzekomo ma być problemem, ale bywa, że urzędnicy domagają się i innych dokumentów. Np. ponownie zeznań podatkowych (P60) albo payslipów za pierwszy rok pracy rodziców. Albo karty stałego rezydenta wydanej przed urodzeniem dziecka! Choć według prawa nie jest ona konieczna do wystąpienia o paszport dla dziecka, no i ludzie niekoniecznie taki dokument wtedy posiadali. Ale, jak powiedział nam jeden urzędnik, "Her Majesty Passport Office może zażądać czegokolwiek".
Nikt z tym nic nie robi. Instutycje polonijne nie reagują. Polski MSZ uważa, że to pojedyncze przypadki i że to nie jego sprawa, jak obce państwo wydaje swoje paszporty. Poniekąd to racja, choć poniewieranie obywateli również Polski i Unii Europejskiej nie wygląda pozytywnie. Pisze o tym ten portal polonijny w UK.
A naprawiać mają ten błąd znów petenci, czyli rodzice polskich dzieci. Tacy, którzy przed urodzeniem dziecka mieszkali i pracowali w Zjednoczonym Królestwie przynajmniej pięć lat i mieli to udokumentowane. Bo to im pozwalano aplikować bezpośrednio o paszport dla ich pociech, bez uprzedniego występowania o obywatelstwo i związanej z tym dłuższej procedury.
A jaki to błąd? Otóż ci, którzy emigrowali do UK w pierwszych kilku latach po przystąpieniu do Unii Europejskiej nowych krajów w 2004 roku, byli zobowiązani do zarejestrowania się w tzw. Workers Registration Scheme (WRS) i do przepracowania pełnych 12 miesięcy.
Z kolei urzędnicy rozpatrujący wnioski o paszporty brytyjskie dla ich dzieci, powinni również żądać certyfikatu owego WRS. Tak nie robili. Rzekomo.
Dlaczego rzekomo? Bo np. autor tego postu dostarczył WRS do urzędu paszportowego. A teraz domagają się od niego owego dokumentu jeszcze raz. Więc - albo to kłamstwo albo ktoś owego dokumentu nie odnotował.
Albo jeszcze co innego. To WRS rzekomo ma być problemem, ale bywa, że urzędnicy domagają się i innych dokumentów. Np. ponownie zeznań podatkowych (P60) albo payslipów za pierwszy rok pracy rodziców. Albo karty stałego rezydenta wydanej przed urodzeniem dziecka! Choć według prawa nie jest ona konieczna do wystąpienia o paszport dla dziecka, no i ludzie niekoniecznie taki dokument wtedy posiadali. Ale, jak powiedział nam jeden urzędnik, "Her Majesty Passport Office może zażądać czegokolwiek".
Nikt z tym nic nie robi. Instutycje polonijne nie reagują. Polski MSZ uważa, że to pojedyncze przypadki i że to nie jego sprawa, jak obce państwo wydaje swoje paszporty. Poniekąd to racja, choć poniewieranie obywateli również Polski i Unii Europejskiej nie wygląda pozytywnie. Pisze o tym ten portal polonijny w UK.
Sami poszkodowani zaś nie potrafią się zorganizować i np. wystąpić z pozwem zbiorowym. Niektórzy posłusznie schylają głowy i mozolnie dostarczają różne dokumenty - po czym ich kolejne wnioski są odrzucane, pod różnymi pozorami. Inni mówią "Będę się martwił za rok, naszego dziecka paszport jest jeszcze ważny". Jakoś to będzie. Wybiorą nas pojedynczo...
A tu wygląda na to, że na tym polega strategia powolnego wypychania. Takie rzucanie kłód pod nogi, pojedyncze kopy w d... raz temu, raz temu. Kiedyś może nie odnowią paszportu i dorosłemu, a kto im zabroni? Jakiś powód się znajdzie. Zwłaszcza, że ów poligon z udziałem małych dzieci przechodzą z łatwością.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz