Blog emigracyjny

piątek, 14 lipca 2017

Być autorytetem i mieć autorytet



Brytyjczycy, choć szczycą się swoimi tradycjami demokratycznymi, to jednak są społeczeństwem przyzwyczajonym do posłuszeństwa. Wszak „winner takes all”. Owo społeczeństwo również robione jest w balona za pomocą mechanizmów demokracji pośredniej i bezwiednie akceptuje ten stan.

Spotkałem się niedawno z wyjaśnieniem pewnego Brytyjczyka na temat dlaczego Hiszpanie tak ulegają władzy, czy też raczej dyktatowi instytucji oficjalnych. Po angielsku „authorities”. A ulegają im dlatego, że podlegali przez kilkadziesiąt lat dyktaturze (gen. Franco).

Przyczepiłem się wobec tego do słowa „autorytety” w jego angielskim rozumieniu. No bo w innych językach słowo "autorytet" nie jest synonimem słów "instytucja", "decydent" itd. (tylko dlatego, że znajduje się na jakimś szczeblu władzy). One ten autorytet mogą mieć – a mogą nie mieć. Na autorytet trzeba sobie zapracować. Nie zostaje się autorytetem w drodze mianowania.

Tymczasem u Anglików te dwie rzeczy są połączone. Wydaje się więc, że za pomocą słowotwórstwa daje się tu instytucjom więcej władzy, no bo automatycznie więcej uznania. Wszak ktoś, kto jest autorytetem, to i ma autorytet. Wypada go słuchać.

Oczywiście, źródłem owego posłuszeństwa może też być zasada, że „zwycięzca bierze wszystko” (zostaje pewnie też "autorytetem") . W Polsce też by tak niektórzy chcieli – wygrali wybory, to mogą robić, co chcą.

U Brytyjczyków obserwujemy niezdarne próby ustąpienia trochę pola demokracji lub zachowania jednak jej pozorów. Na szczeblu ogólnokrajowym, to nieudane referendum. Ludzie podjęli decyzję, która może być dla nich i dla kraju katastrofalna w skutkach. Wygląda na to, że teraz pewna część z nich zmieniła zdanie i chciałaby odwrócenia tej decyzji. Niestety, jest już za późno. Zresztą, jakby organizować kolejne referendum, to przecież „autorytety” by się ośmieszyły.

Na niższym szczeblu decyzje lokalnych councilów wydają się nieubłagane i niezmienialne. Nawet nie szermują one tym hasłem „winner takes all” - tylko, aby podeprzeć swoje posunięcia zasadami demokracji, organizują „konsultacje społeczne”. Tyle, że co zaplanowały, przeprowadzają bez względu na ich wynik...
„No czego chcecie, przecież były konsultacje” - odpowiadają, kiedy ktoś dalej protestuje, jak mu coś zburzą lub postawią albo podniosą trzykrotnie opłaty za parkingi. Uzasadnieniem dla wykonywania zamierzeń do końca jest na tym etapie już sam fakt, że konsultacje były, a nie ich rezultat.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz