Blog emigracyjny

piątek, 8 stycznia 2016

Sorry, taki mamy klimat


Pada. Nic nowego, ten kraj tak ma. Natomiast nie przestaje mnie fascynować pewien fenomen – jak można mając tyle wody, być tak słabo przygotowanym do radzenia sobie z nią.

Tacy Holendrzy od wieków mają np. do czynienia z morzem. Owszem, zdarzały się kataklizmy. Nie da się opanować natury ze 100-procentową gwarancją. Jednak na co dzień bronią się przed morzem – i przed naprawdę dużymi rzekami – a nawet odbierają mu teren.
Wielka Brytania jest otoczona przez morze. Do tego, a może przede wszystkim, opady deszczu są szczodre  i występują w ciągu całego roku. Bywają okresy, kiedy pada codziennie, zwłaszcza na niektórych terenach. Ciągle tych samych. Wszak ok. 60% opadów przypada na okres od października do stycznia. Najwięcej w górzystej Szkocji, więcej na zachodzie niż na wschodzie Anglii. Wszystko jasne, wszystko wiadomo, kiedy, gdzie i ile spodziewać wody.

Nie wiedzą co jedzą

Brytyjczycy jednak przystosowują się do tego stanu rzeczy dość wybiórczo. Zacznijmy od... kulinariów. Jedną z najpopularniejszych potraw, zwłaszcza w wersji take-away, jest ryba z frytkami. „Ale jaka ryba?” - kiedyś chciałem się dowiedzieć. „No ryba” - padła odpowiedź. Owszem, bywa, że ktoś jest tak szczery, że ujawni, że to dorsz. Fajna ryba zresztą, ale żadnej innej nie podadzą. Tymczasem w smażalni na Helu menu posiada np. 15 pozycji – stworzeń lokalnych i ze świata. Mamy wodę, trzeba z niej korzystać. Tu chyba podchodzą do tego dobra z obojętnością. I z nieporadnością.

Ale to margines. Tak lubią - niech tak mają. Nikt mi jednak nie powie, że lubią wodę na ulicach i w mieszkaniach. Owszem, z grzybem i stęchlizną żyją. Tak nędznie budowali i mało co da się z tym zrobić. Carpet i deski w łazience to normalka, ale jakoś da się z tym żyć (tylko po co?).

Natomiast w Cumbrii wylewa po raz „enty”. I po raz kolejny pojawiły się pomysły, co trzeba zrobić, aby zabezpieczyć się przed podobnymi wypadkami. Podnieść drogi, wybudować laguny zalewowe, tamy, wały przeciwpowodziowe, kanały odpływowe, zmienić konstrukcję domów itd. itp.
- W pewnym sensie my wciąż dokonujemy „odkryć poprzez kataklizmy” („discovery by disaster”) - mówi prof. Jim Hall dyrektor Environmental Change Institute na uniwersytecie w Oxfordzie, podczas panelu w Londynie organizowanego przez Science Media Centre i Royal Academy of Engineering.
Ale jak to? Przecież tu leje wiecznie... Deszcze, przypływy, wiatry – to wszystko już tu było. Skąd zaskoczenie?

Rząd nie da rady

David Rooke z Environment Agency twierdzi natomiast:  - Żaden rząd na świecie nie jest w stanie chronić wszystkich ludzi, we wszystkich nieruchomościach, od każdej powodzi.
Zgadza się, tylko wydaje się póki co, jakby tendencja była odwrotna, to „nie chronimy nikogo, w żadnych nieruchomościach, od żadnej powodzi.” Owszem, ratują. Po fakcie.

Mam to szczęście, że tu gdzie mieszkam nie ma żadnej większej rzeki, a teren jest ciut wyżej. Jako lokalny „disaster” musi mi wystarczyć ulica zalewana od lat w tych samych miejscach, gdzie teren jest nieznacznie obniżony. Nikt bowiem nie czyści studzienek kanalizacyjnych, nie ma odpływów (rynsztoków) po bokach. Nie ma pieniędzy, ale i chyba pomysłu. Za to później tylko łata się drogę. Na to forsa już musi się znaleźć.
No i dojście do szkoły. Obok znajduje się boisko trawiaste, wyżej od chodnika. Kiedy już przesiąknie do cna, woda z niego wypływa na chodnik, a rodzice i dzieci skaczą z wysepki na wysepkę lub brodzą w błocie. Szkoła aplikowała do councilu (aplikacja swoje odleżała) o zrobienie jakiegoś odpływu. Radni przysłali ekipę, która coś niewidocznego wykonała, wzięła pieniądze. Tak, że woda dalej spływa i sobie stoi o po kilka dni.
Może trzeba zapytać Holendrów?